Ser. 1(b) Ep. 13

No i poszedł sobie, tak bez jednego słowa, gestu nawet. O słowa to tam mniejsza, bo i tak ani jednego bym nie zrozumiał, ale coś ze swojej strony, jakąś interakcję mógłby zrealizować. A tu nic. Zniknął, rozpłynął się po prostu, nawet nie wiem kiedy. No, dokładnie mówiąc, to właśnie dokładnie tego nie potrafię określić, tylko przybliżone ramy czasowe, w których zaczął znikać. Powiedzmy tak z dokładnością do kwadransa (albo tego, co do tej pory uważałem za kwadrans i jako taki odbierałem subiektywnie). Przy tym i tak nie to jest istotne, kiedy wybył stąd, ale w jakim miejscu, stanie i co zabrał ze sobą. Miejsce to tak było gdzieś między siedemnastym a dwudziestym trzecim piętrem (oczywiście licząc w dół, w głąb, jak wszystko tutaj) a jego stan też wyglądał na taki całkiem-całkiem: rozmiarami w każdej z osi nie przekraczał wysokości piętra właśnie, więc do końca było tak, że dało się Go ustawić w takim położeniu, w którym nie znajdował się na więcej niż dwu piętrach naraz. To i tak nieźle. Od razu sobie przypominam, ze Tamta poprzednia, to była dopiero, że ho-ho. Ale w sumie całkiem fajna. Nawet transmisja, chociaż z wiadomych powodów trudniejsza do zainicjowania, przebiegała jakoś płynniej niż w Jego przypadku. I deaktywacja wtedy - normalnie niebo a ziemia! Kolory niezmienne, temperatura też dość ustabilizowana. Nic to, teraz jest, jak jest. Zostały do przeanalizowania taśmy z zapisami. Taśmy długie, kilometry tego są - nawet nie próbuję oszacowywać. Najgorsze, że w kompletnym nieładzie, zapomnij, żeby ktoś to ponawijał na szpule. A gdzie tam. Kłęby tego zalegają podłogę, posplątywane na najróżniejsze sposoby, nie da się stwierdzić, gdzie która się zaczyna, gdzie kończy. Nawet nie wiadomo ile ich jest. Teoretycznie każdy segment transmisji związany jest z jednym spójnym paskiem, czyli tyle razy, ile miały miejsce zawieszenia i wznowienia, tyle będzie oddzielnych odcinków. Tylko wiadomo, jak to bywa z wszystkim, co długie i wijące się - węzły, supły, plątanina nie do ogarnięcia. Jak nawet złapię za jakiś odnaleziony koniec (lub początek, ściślej rzecz biorąc) i będę nawijać go na jakąś szpulkę, to ciągnąc taśmę do siebie na bank prędzej czy później (a pewnie całkiem szybko) wszystko to zaciśnie mi się w supeł i w rezultacie otrzymam kulę utkaną ze splotów folii (czy to jest w ogóle folia, czy jakiś materiał biologiczny, to oddzielne pytanie), którą będę mógł sobie powiesić jako ozdobę choinkową, lub - jeśli będzie odpowiednio duża - pod sufitem jakiejś sali dyskotekowej, jeszcze tylko źródło światła jakieś na nią skierować, żeby się mieniła kolorowymi odblaskami. No właśnie, mamy zatem dwie kwestie zasadnicze: czy znajdę tutaj w pobliżu jakieś drzewko świąteczne (pewnie tak, ale pamiętać muszę, że do przeszukania jest kilkadziesiąt pięter w głąb, razem z międzypoziomami to są tysiące hektarów) oraz ewentualna sala do urządzania imprez (tu już łatwiej, można użyć wyszukiwarki profili zamkniętych, tylko najbliższa sesja dopiero za tydzień). No i do tego dochodzą zagadnienia szczegółowe: jak choinka, to jaki rodzaj, czy igły nie będą za szybko opadać, czy żywica nie okaże się toksyczna. A w przypadku sali zabawowej wiadomo - oświetlenie, nagłośnienie, DJ czy cały zespół muzyczny, repertuar też trzeba zawczasu uzgodnić. Normalnie, ręce opadają. Tylko jeden plus: można połączyć jedno z drugim i zorganizować zabawę świąteczną. Przełamać się opłatkiem, choćby z samym sobą. Dobra, zabieram się za zagniatanie ciasta - te opłatki też same się nie upieką.

Komentarze